Zmierzający w 1919 r.
na front amerykańscy piloci, podróżujący incognito, wiele
nasłuchali się na temat lotników od żołnierzy piechoty. Wedle
starych wiarusów, największe rany ponosić mieli oni spadając ze
schodów między popijawami. Przez kolejne miesiące grupa
niezłomnych pilotów starała się zadać kłam tym niepochlebnym
opiniom, nie szczędząc zdrowia podczas karkołomnych misji,
zakończonych niejednokrotnie upadkami z o wiele większych
wysokości.
Niecodzienne
początki
Wybuch wojny polsko –
bolszewickiej, który nastąpił w lutym 1919 roku, stał się
doskonałą okazją dla grupy amerykańskich pilotów, poszukiwaczy
wrażeń i wiecznych wagabundów do znalezienia swojego miejsca po
zakończeniu pierwszej wojny światowej. Wielu z nich miało w
pamięci odważne czyny sławnych w Stanach Zjednoczonych
Puławskiego i Kościuszki, z tym większą ochotą postanowili
walczyć ramię w ramię z potomkami polsko – amerykańskich
bohaterów.
Latanie w owym czasie
niewiele miało wspólnego z misjami bojowymi samolotów szturmowych,
z jakimi mamy do czynienia współcześnie. Mówiąc zupełnie
szczerze każdy, rutynowy nawet start przypominał raczej ryzykowną
grę hazardową, w której piloci stawiali zazwyczaj na szali własne
życie. Trzeba jednak przyznać, że pochodzący w większości ze
Stanów Zjednoczonych piloci, służący w Eskadrze
Myśliwskiej im. Tadeusza Kościuszki z wychodzenia obronną ręką z
najgorszych opresji uczynili prawdziwą sztukę. Oto subiektywny
przegląd najbardziej efektownych awarii i lotniczych upadków w
wykonaniu pilotów Eskadry Kościuszkowskiej:
Prawdziwa czarna
seria
Zaciągając
się do polskiego wojska amerykańscy ochotnicy zdawali sobie sprawę
z ciężkich warunków, jakim będą musieli stawić czoła. Sprzęt,
który otrzymali do swej dyspozycji pozostawiał bardzo wiele do
życzenia. Skromne środki finansowe przeznaczone przez polski rząd
na skompletowanie maszyn wystarczyły na przygotowanie do misji
dwunastu myśliwców produkcji austriackiej, typu Albatros D. III,
które choć sprawne, najlepsze czasy miały już za sobą. W
późniejszym czasie wysłużone maszyny zaczęto stopniowo
zastępować szybszymi i charakteryzującymi się większym zasięgiem
Balillami. I tym samolotom również nie brakowało wad. O tym jak
trudne było ich opanowanie niech świadczy przykładowy wpis
pochodzący z książki lotów sławetnej eskadry z dnia 17 lutego:
„Por.
Clark starał się wystartować. Silnik zawiódł, musiał więc
wylądować na stosie rozebranych hangarów. Nie został ranny.”
„Wypróbowując
kar. masz., por. Chess trącił kolanem przepustnice i postawił
samolot na nos, łamiąc śmigło.”
„Por.
Rorison, wypróbowując ciężkie śmigło, zarył w głęboki śnieg
i postawił samolot na nos, łamiąc śmigło.”
Właściwie
początki działalności eskadry to prawdziwy festiwal awarii,
pomyłek, wpadek i wypadków, w których na szczęście rzadko kto
ucierpiał. Wystarczy wspomnieć, że do wykonania pierwszej misji,
polegającej na dostarczeniu drogą lotniczą ważnych dokumentów
przygotowywali się kolejno porucznik Chess, kapitan Cooper i kapitan
Corsi, starający się w silnym mrozie i niesprzyjających warunkach
atmosferycznych dokonać zrzutu pakietu z ważnymi rozkazami. Efektem
ich starań było jednak: kilka spektakularnych wywrotek, jeden
złamany nos i próba zestrzelenia samolotu przez sojusznicze wojska.
Na pocieszenie dodać należy, że misja została jednak zakończona
sukcesem, a rozkazy dostarczone do punktu przeznaczenia. Tego rodzaju
„wypadki przy pracy” zdawały się być na porządku dziennym, a
piloci myśliwców po jakimś czasie przestali przywiązywać do nich
jakąkolwiek wagę.
Wśród
tych standardowych niemal, codziennych wypadków zdarzały się
również takie, które z całą pewnością zasługują na
szczególną uwagę i powinny znaleźć specjalne miejsce na liście
najbardziej efektownych kraks lotniczych:
Zaszczytne,
trzecie miejsce
należy się kapitanowi Corsiemu, ex aequo, z jego młodym
niedoświadczonym mechanikiem. Podczas startu w mroźny dzień Corsi
zaordynował umieszczenie tylnej płozy samolotu na beczce po
paliwie, by ułatwić sobie manewr. Targaną silnym wiatrem, tylną
część samolotu przytrzymywał nieszczęsny mechanik, który
zdezorientowany nieoczekiwanym podmuchem powietrza puścił płozę
by osłonić głowę, powodując tym samym wywrócenie się samolotu
na nos i niwecząc zamiary rozgrzewającego silniki kapitana.
Miejsce drugie,
tuż za podium, swym wyczynem w tej niecodziennej konkurencji zdobył
porucznik Chess, który ze względów konstrukcyjnych samolotu
Balilla nie był w stanie dojrzeć na pasie startowym pozostawionego
przez majora Fauntleroya myśliwca, wskutek czego wylądował wprost
na nim, niszcząc za jednym zamachem obie maszyny.
Pierwsze miejsce
należy zdecydowanie do
kapitana Konopki, którego ponadprzeciętny fart podczas jednego z
najdziwniejszych wypadków lotniczych tej wojny jeszcze długo był
tematem opowiadań i żartów całej eskadry. Podczas powrotu z
rutynowej misji zmęczony zapewne wyczerpującym lotem kapitan
Konopko źle ocenił odległość pasa startowego i zbyt późno
rozpoczął manewr schodzenia. Dostrzegając swój błąd lotnik
podjął próbę oderwania się od ziemi, której efektem było
„zaparkowanie” samolotu w otwartych drzwiach wagonu kuchennego,
stojącego opodal pociągu wojskowego. W wyniku odwiedzin
niezapowiedzianego gościa, przebywający w wagonie kucharz, omal nie
wylądował, według relacji naocznych świadków, w garnku z wrzącą
zupą. Mimo tak poważnych wypadków żaden z ich uczestników nie
został o dziwo ciężej ranny.
Ci wspaniali
mężczyźni, w swych wspaniałych maszynach
Czytając
o tych wszystkich niefortunnych zdarzeniach można by nabrać
przekonania, że piloci Eskadry Kościuszkowskiej byli grupą
wyjątkowych fajtłap. O dziwo, mimo tak wielu podbramkowych sytuacji
i awaryjnych lądowań każdego dnia udowadniali oni, jak bardzo
zasługują na miano bohaterów.
Jednym
z najbardziej jaskrawych przykładów potwierdzających ową tezę
jest niezwykły wyczyn porucznika Noble'a. Ten śmiały młodzieniec
zaledwie moment po ujrzeniu pancernego pociągu nieprzyjaciela
zdecydował się na jego zaatakowanie. Zaciekłego powietrznego ataku
nie przerwała nawet rana łokcia, którą Noble otrzymał w wyniku
postrzału. Z krwawiącą ręką porucznik dokończył dzieła
zniszczenia rozganiając podróżujących pociągiem żołnierzy
wroga i poważnie uszkadzając skład. Następnie nadludzką wręcz
siłą woli lotnik przeleciał ponad sto kilometrów, jakie dzieliło
go od lotniska i usadził maszynę delikatnie na jego płycie, po
czym zemdlał natychmiast w wyniku upływu krwi.
Podobnie
ekscytująca przygoda spotkała pewnego razu porucznika Crawforda.
Wystrzelona z kozackiego karabinu kula przebiła zbiornik paliwa
lecącego w parze z kapitanem Corsi pilota. Próby przełączenia się
na zbiornik awaryjny spaliły na panewce i po dość twardym
lądowaniu Crawford zmuszony był salwować się ucieczką do lasu,
by nie zostać stratowanym przez ścigających go kozaków.
Pozostający w powietrzu Corsi robił wszystko by opóźnić pościg
i odwrócić uwagę wrogów, szanse na ucieczkę jednak malały.
Zrozpaczony uciekinier żegnał się już prawie z życiem, gdy w
pewnym momencie zauważył, iż pozostawiony samemu sobie silnik
samolotu zaskoczył nagle wprawiając maszynę w ruch. Niewiele
myśląc pilot zmienił kierunek biegu, dopadł pracującego na coraz
wyższych obrotach myśliwca i rzutem na taśmę wystartował
umykając zgrabnie rozwścieczonej pogoni.
Prawdziwym
kunsztem lotniczym miał okazję wykazać się również porucznik
Noble, który sprawił bolszewickim artylerzystom prawdziwą
niespodziankę. Omijając z gracją grad kul, którym artyleria
starała się zakończyć gwałtownie, samotny lot Albatrosa, Noble
pokusił się o pewien wyrafinowany żart. Pozorując trafienie
zmniejszył mianowicie obroty silnika do minimum i począł łagodnie
opadać ku nieprzyjacielskim pozycjom. Jakież było zdziwienie
żołnierzy wrogiej artylerii, którzy wiwatując z powodu
zestrzelenia polskiego samolotu, dojrzeli nagle jak tenże nabiera
niespodziewanie mocy i grzeje w ich stronę amunicją wystrzeliwaną
gwałtownie z obydwu luf, zamontowanych w samolocie karabinów.
Zaskoczenie było zupełne a wynik potyczki zdumiewający, większość
żołnierzy padła nieżywa, ci zaś których kule szczęśliwie
minęły salwować się musieli ucieczką.
Wyczyny
członków Eskadry Kościuszkowskiej stały się wręcz legendarne, a
pamięć o ich poświęceniu i oddaniu dla sprawy polskiej tak żywa,
że kilkadziesiąt lat później polscy piloci postanowili spłacić
u swych amerykańskich kolegów zaciągnięty wówczas dług
honorowy. Udowodnienie całemu światu umiejętności i przydatności
polskich pilotów w potyczkach wśród chmur, stało się dla nich
wręcz sprawą honoru. To jednak już całkiem inna historia.
Źródła:
Robert
F. Karolevitz, Ross S. Fenn, Dług
honorowy, AMF
Plus, 2005.
Komentarze
Prześlij komentarz