W jednej z kulminacyjnych scen
kryminalnej komedii zatytułowanej „Vabank,” jej główny bohater Henryk Kwinto,
zagrany brawurowo przez nieodżałowanego Jana Machulskiego, zapytany przez
innego bohatera filmu, dlaczego obrabował te wszystkie banki, z rozbrajającą
szczerością odpowiedział:
„Powód był zawsze ten sam, bo tam
były pieniądze.”
Zapewne podobne motywy
towarzyszyły bohaterom niniejszego tekstu. Różnica pomiędzy włamywaczem – dżentelmenem,
otwierającym pancerne kasy tylko za pomocą genialnego, muzycznego słuchu, a
przedstawionymi w artykule rabusiami z przypadku jest jednak kolosalna. Oto
historia kilku znacznie odbiegających od przeciętności napadów.
Dziękujemy, oddzwonimy do Pana
Często mówi się, że telefon to
jeden z najważniejszych wynalazków w dziejach ludzkości. Dla pewnego młodego
rabusia z Chicago lepiej byłoby jednak zapewne, gdyby prace Grahama Bella nad
tym niezwykłym przedmiotem zakończyły się swego czasu fiaskiem, wówczas
prawdopodobnie chłopak nie zostałby błyskawicznie ujęty przez policje po
nieudanej próbie napadu na warsztat samochodowy. Był zwykły, wczesny ranek, gdy
do otwartego kilka minut wcześniej warsztatu wtargnął zamaskowany przestępca i
zażądał od skonsternowanych pracowników wydania całej zgromadzonej gotówki. Wiadomość
o tym, że pieniądze zamknięte są w kasie, do której klucze posiada jedynie
właściciel warsztatu zaglądający do firmy nieco później bynajmniej nie
wytrąciła z równowagi początkującego przestępcy. Rezolutny bandyta postanowił
zostawić trzymanym pod bronią bogu ducha winnym mechanikom prywatny numer
telefonu i zażądał kontaktu, gdy tylko ich szef pojawi się w pracy, po czym jak
gdyby nigdy nic opuścił warsztat. Nie zdziwił się w ogóle, kiedy po kilku
godzinach otrzymał telefon, z informacją, że wobec przybycia przełożonego może
śmiało zawitać po przygotowaną gotówkę. Zaskoczył go za to fakt, że oprócz
spodziewanego właściciela warsztatu na miejscu oczekiwało na niego również
kilku stróżów prawa, którzy bezceremonialnie odprowadzili go do aresztu.
Palma pierwszeństwa w złodziejskim fachu
Dzień był podobny do wielu
poprzednich, nie była to bynajmniej Niedziela Palmowa, tym bardziej pracownikom
i klientom małego, osiedlowego sklepu na Florydzie widok mężczyzny wchodzącego
do sklepu w koszulce nasuniętej na głowę i dzierżącego w ręku palmę wydał się
niezwykły. Jeszcze dziwniejszy okazał się powód, w jakim mężczyzna postanowił
zabrać ze sobą roślinę do sklepu. Ku uciesze i rozbawieniu świadków zdarzenia
mężczyzna oznajmił, że dokonuje właśnie napadu na sklep i zażądał wydania
całego utargu zgromadzonego w kasie, wymachując liściem palmowym, niczym
śmiercionośną bronią. Kiedy pracownikom sklepu udało się po chwili otrząsnąć ze
zdumienia, wespół z równie zaskoczonymi klientami przepędzili natręta ze
sklepu, zgodnie stwierdzając, że facetowi widocznie „odbiła palma.”
W odróżnieniu od swych
poprzedników niejaki Clive Bunyan swój skok na kasę przygotował niemal w
najdrobniejszych szczegółach. Kiedy pewny siebie, z bronią w ręku wtargnął do
sklepu w Cayton, jego pracownikom ani przez chwilę nie przeszła przez głowę
myśl, że mogliby stawić opór ubranemu w motocyklowy strój, noszącemu na głowie
kask, groźnemu przestępcy. Bezzwłocznie oddali posiadane pieniądze i odetchnęli
z ulgą, gdy napastnik wskoczył na motocykl i zniknął z ich pola widzenia. Choć
kwota zrabowana przez miłośnika jednośladów nie była porażająca, udało mu się
zabrać jedynie 157 funtów, przestępca cieszył się, że motocyklowe przebranie
uniemożliwi policji trafienie na najmniejszy jego ślad. Tymczasem
przesłuchiwani przez policję świadkowie napadu, po otrząśnięciu się z
pierwszego szoku zgodnie zwrócili uwagę śledczych na pewien istotny szczegół.
Okazało się bowiem, że choć twarz sprawcy zasłaniał motocyklowy kask, na jego froncie
widniał napis, o treści:
„Clive Bunyan – kierowca.”
Po uzyskaniu tak precyzyjnych
informacji policjantom nie zajęło wiele czasu namierzenie i ujecie sprawcy
napadu, którego sąd skazał na dwieście godzin prac społecznych.
Pechowy napad
O sporym pechu może mówić także
pochodzący ze Stoughton przestępca, który niedługo cieszył się zrabowanymi z
miejscowego banku pieniędzmi. Zaledwie po przejechaniu kilkuset metrów
roztargniony bandyta zorientował się, że w jego baku skończyło się paliwo.
Postanowił jednak nie dawać łatwo za wygraną. Z bagażnika samochodu wyciągnął
karnister i rozpoczął pielgrzymkę po okolicznych domach, prosząc ich
mieszkańców o pożyczenie paliwa. Przez jakiś czas trwały więc podwójne
poszukiwania: nie dający za wygraną przestępca błąkał się po okolicy w
poszukiwaniu benzyny, gdy tymczasem zaalarmowani przez bankierów
funkcjonariusze policji przetrząsali teren próbując namierzyć sprawcę napadu.
Nie trudno się domyślić, jak skończyła się ta zabawa w ciuciubabkę, jedno jest
pewne pechowy przestępca będzie miał teraz dużo czasu, by w szczegółach
planować przyszłe akcje.
Pracowity bandyta
Historia tego przestępcy jest
naprawdę niezwykła. Wszystko zaczyna się standardowo; uzbrojony napastnik wpada
do sklepu usługowego, terroryzuje przerażoną ekspedientkę, po czym żąda wydania
wszystkich pieniędzy. Suma zgromadzona w kasie mocno go jednak rozczarowuje.
Zły na sprzedawczynie, która osiąga tak mierne wyniki w sprzedaży oferowanego
przez sklep towaru postanawia skrępować ją za pomocą sznurka i sam stanąć za
ladą. Przez kilka kolejnych godzin osobiście sprzedaje towar w sklepie, nie
budząc najmniejszych wątpliwości co do swego profesjonalizmu w obsługiwanych
klientach. Gdy wreszcie udaje mu się zgromadzić satysfakcjonującą go sumę,
zabiera utarg i oddala się w sobie tylko znanym kierunku, udowadniając tym
samym, że przestępczy fach, to niezwykle ciężka praca.
Komentarze
Prześlij komentarz